Wspaniały głos, wspaniała osoba

W ciągu półtora roku odeszły od nas dwa cudowne niskie żeńskie głosy. Ewa Podleś była kontraltem, a Jadwiga Rappé – prawdziwym altem.

Pół wieku temu śpiewałyśmy razem w chórze – kiedy stałam koło niej (też byłam w altach), nie słyszałam siebie, tylko ją. Pamiętam taki wieczór w Międzyzdrojach, kiedy Jagoda – tak ją nazywaliśmy – śpiewała nam bez akompaniamentu, a my słuchaliśmy jak urzeczeni. Na Uniwersytecie Warszawskim studiowała filologię słowiańską, ale jej wielki talent i piękny, o ciemnej, ciepłej barwie głos zwyciężył. Stało się to stopniowo, najpierw uczyła się w średniej szkole muzycznej na Bednarskiej, później dojeżdżała do Wrocławia do prof. Jerzego Artysza. Przez pewien czas była członkinią chóru Filharmonii Narodowej, ale zaczęła wygrywać konkursy wokalne: w 1980 r. Bachowski w Lipsku, rok później w Bordeaux.

Poważny kawał jej zagranicznej kariery był w Polsce mało znany – zaczęła ją robić za komuny, kiedy ta zagranica była dużo dalej. Dziś jeździmy po świecie za ulubionymi artystami, ale nie wiem, czy wielu polskich słuchaczy miało okazję ujrzeć Jadwigę jako Wagnerowską Erdę, która przez pewien czas była jej koronną rolą – pozostały nagrania gdzieś na Spotify. A śpiewała pod takimi mistrzami jak Bernard Haitink czy Marek Janowski. Brała udział w Bachowskiej rewolucji Nikolausa Harnoncourta. Zjechała cały świat w towarzystwie najwybitniejszych artystów. I nie przechwalała się tym, po prostu kreowała muzykę.

Nie bała się żadnej muzyki. Śpiewała barok i Brahmsa (cudowna płyta z pieśniami), Mahlera, Lutosławskiego i Pendereckiego, ale też Pieśni do słów Trakla Pawła Szymańskiego czy III Symfonię Pawła Mykietyna, w której musiała… rapować. Skrzykiwała przyjaciół-śpiewaków na wspólne wykonywanie pieśni Szostakowicza. Miała mnóstwo wspaniałych pomysłów na koncerty i różne inicjatywy ze studentami, które jednak często nie znajdowały zrozumienia na UMFC, gdzie przez dwie dekady prowadziła klasę śpiewu. Studenci ją uwielbiali, ale całe to zatęchłe towarzystwo pedagogów niechętnie patrzyło na inicjatywy osoby, której nie uważało za swoją, bo kończyła inną uczelnię. Ale jak zwykle robiła swoje, wykształciła wielu młodych świetnych śpiewaków w Warszawie i Gdańsku. Była nie tylko wybitną śpiewaczką i uwielbianą pedagożką, ale też po prostu wspaniałym, dobrym człowiekiem, a przy tym piękną kobietą z prawdziwą klasą, inteligencją i poczuciem humoru. Kiedy odchodzi ktoś taki, świat wydaje się mniej przyjazny…