Iwent w Spodku

Żadna filharmonia w kraju nie obchodziła swojego jubileuszu aż z takim przytupem jak Filharmonia Śląska. Ok. 1050 wykonawców słuchała siedmiotysięczna widownia.

Trochę obawiałam się tego wydarzenia, ale to było bardzo duże zaskoczenie na plus. Zbliżając się do katowickiego Spodka można było zaobserwować mnóstwo grup uroczyście ubranych dzieciaków pozujących do wspólnych zdjęć i świetnie się bawiących. A wzięło udział kilkanaście chórów nie tylko z Katowic, ale i z całej aglomeracji, a nawet z Zagłębia – z Sosnowca.

Pierwsza część koncertu była prezentacją związanej z FŚ orkiestry smyczkowej – Śląskiej Orkiestry Kameralnej. Dyrygował Adam Wesołowski; to też wyjątkowy przypadek, żeby na jubileuszowym koncercie wystąpili i dyrektor naczelny, i dyrektor artystyczny. Może nienajlepszym pomysłem było połączenie Orawy i II Koncertu fortepianowego Kilara, ponieważ w finale koncertu są passusy będące niemal cytatami z Orawy właśnie. Koncert zresztą nie jest dobrym utworem, a granie go jest udręką dla pianisty. Początek koncertu był w ogóle dramatyczny, bo w środku Orawy nagle ktoś zaczął z górnego balkonu krzyczeć „Na pomoc!” i zbiegli się ratownicy – z daleka można było zauważyć, że ktoś zasłabł, a reanimacja trwała jeszcze przez pół Koncertu. Ale ostatecznie chory przeżył i wyniesiono go z sali.

To była część „dla ludzi”, więc pokazano jeszcze parę „michałków”: trochę muzyki filmowej Kilara z akompaniamentem – zamiast normalnej perkusji – starych rur żelaznych i wózka kopalnianego, w które uderzano prętami i młotkami. Wreszcie Adam Wesołowski poprowadził własną Symfonię industrialną, w której metaliczno-maszynowe odgłosy dobiegają „z konserwy”, a orkiestra gra muzykę diatoniczną, opartą niemal na samych kwintach. Dziwne to.

To była jednak tylko przygrywka, a właściwe wydarzenie miało miejsce dopiero po przerwie i było transmitowane przez radiową Dwójkę oraz medici.tv. Z tego, co wiem, próby były intensywne, ale głównie sekcyjne, chóry oczywiście próbowały we własnym zakresie, a całość na miejscu zabrzmiała po raz pierwszy w piątek; próba generalna była jeszcze w sobotę rano. Myślę, że Yaroslav Shemet był jedynym, który był w stanie coś takiego posklejać: brzmiało to wszystko zadziwiająco precyzyjnie, a nagłośnienie, którego się obawiałam, było bardzo dyskretne; obraz na telebimie też był bardzo fachowy. Najsłabszym ogniwem moim zdaniem była część solistów. Ale w sumie wrażenia bardzo na plus.

A sama muzyka? Podniosła, ale nie brzmiała przesadnie pompatycznie dzięki tempom nadanym przez dyrygenta. Zawsze z uśmiechem słucham tam paru motywów: jeden przypomina środkową część Impromptu-Fantaisie Chopina (ale nie sądzę, żeby Mahler zgapiał od Chopina), drugi pożyczył sobie Kilar do Listy Schindlera. Brakowało mi tłumaczenia tekstów – lubię wiedzieć, o czym w danym momencie się śpiewa, a tekst śpiewany przez takie tłumy nie zawsze da się zrozumieć. Ale to już detal. Podziw za organizację tego wszystkiego – naprawdę logistyka musiała być skomplikowana, a nie zauważało się tego. Brawo.