Turandot – dekonstrukcja

Po raz pierwszy chyba w Polsce wystawiono Turandot z zakończeniem Luciana Beria. Podłożono pod nie problematyczny finał opowieści, ale i tak warto było przyjechać do Poznania.

Przede wszystkim oczywiście ze względu na zupełnie niezwykłą Iwonę Sobotkę w roli tytułowej – takiej Turandot jeszcze (na żywo) nie słyszałam. Powinien być to głos powalający – i powalał, powinien mimo całej siły i okrucieństwa postaci nieść symptomy słabości, widoczne szpary w opancerzeniu – i tak było. Godnie jej partnerował Hovhannes Ayvazyan (Kalaf), a Ruslana Koval jako Liu była godną przeciwwagą. Jacek Kaspszyk poprowadził całość pięknie, zachwycało pełne brzmienie orkiestry.

A co zobaczyliśmy? Przywitała nas zionąca ogniem paszcza smoka (o ile mi wiadomo, w odróżnieniu od tego wawelskiego chińskie smoki nie zioną ogniem i są bardzo pozytywnymi symbolami), dużo architektonicznych aluzji do chińszczyzny i proste, barwne stroje. Całkiem to było efektowne, a jeszcze bardziej – różne cyrkowe efekty, które zresztą są domeną Rana Arthura Brauna na co dzień: akrobaci, tancerze z chorągwiami czy wstęgami. Mniej była widoczna reżyseria, ludzie przewalali się po scenie nie zawsze z sensem, ale przez większość spektaklu z grubsza wiadomo, o co chodzi.

Jednak chęć odróżnienia się sprawiła, że ze spektaklu wychodzi się w niejakiej konsternacji. Berio zrobił to, co zrobił, wiadomo, po swojemu: rozmył stylistykę, w ogóle odszedł od Pucciniego (brzmi to raczej jak kontynuacja jakiegoś dzieła np. Ravela) poza paroma ważnymi motywami, które wplótł w ten kontekst. Treści nie zmienił, choć bardzo na nią wybrzydzał. Więc kto wie, może spodobałoby mu się to, co zrobił Braun, bo to kompletna przewałka. Owszem, Kalaf całuje Turandot, ona pod tym wpływem się zmienia, choć przeżywa utratę własnej mocy. Ale po chwili dzieją się rzeczy enigmatyczne: wchodzi Timur z Altoumem, siadają sobie przy herbatce, a tu nagle wpadają jacyś siepacze i mordują obu, później łapią Kalafa i jego również zabijają. Turandot zostaje, ale zabija się z rozpaczy. Wszystko oczywiście bez słów, bo przecież w libretcie tego nie ma. Robię ten spojler, bo jest to jednak jakieś kuriozum. Ale muzycznie spektakl jest więcej niż satysfakcjonujący, więc trochę można wybaczyć.