Koncert-niespodzianka
András Schiff uprawia ostatnio taką formę koncertowania: nie podaje wstępnie programu wieczoru, lecz sam go zapowiada. Dzięki temu wie, że ludzie przychodzą „na niego”, a nie na jakiś określony utwór.
Oczywiście, że tak jest. W każdej muzyce, jaką wykonuje, można się delektować pięknem i mądrością tej gry, absolutnym zrozumieniem dzieła i w szczególe, i w ogóle. Do tego dochodzi jeszcze urok osobisty w wypowiedziach, gdy pianista komentuje ważniejsze szczegóły związane z danymi kompozycjami. Trudno się rozstać z tak ujmującą osobowością, więc namawialiśmy go nieustającym stojakiem do bisów – było ich ostatecznie, jak na recitalach Sokolova, sześć.
Zaczął od zagadki – to dzieło młodego, 19-letniego Bacha zupełnie nie jest typowe, zapowiada geniusz kompozytora, a nawet w wielu momentach wybiega w przyszłość, choć i ślady nieco wcześniejszej muzyki francuskich klawesynistów da się tu wysłyszeć. Opowiada całą historyjkę o owym tytułowym wyjeździe brata, którą pianista po wykonaniu przytoczył. Wyznał przy tym, że zaczął od Bacha, tak jak w ogóle dzień zaczyna od Bacha. Zupełnie jak Chopin.
Pozostałe utwory głównego programu powstały w Wiedniu – podobnie, powiedział, jak instrument, na którym grał ten koncert, a który został zbudowany specjalnie dla niego. „Tylko ja nie jestem z Wiednia – dodał – choć Budapeszt blisko”. Tak więc najpierw melancholijna dwuczęściowa Sonata g-moll Haydna, potem Sonata c-moll Mozarta KV 457 (zupełnie inne wykonanie niż to, ale w końcu minęło prawie 45 lat) i Sonata d-moll op. 31 nr 2 Beethovena, która nazywana jest Burzą, bo podobno Beethoven sam użył takiej aluzji do Burzy Szekspira. Czego ta aluzja dotyczy dokładnie, nie wiemy. Schiff przypomniał o niej i dodał jeszcze parę szczegółów: o wynalazczym podejściu do użycia pedału w pierwszej części i o tym, że ostatnia część ma być grana alegretto, a nie prestissimo, jak wielu to robi. Jego tempo było może trochę nawet zbyt wolne, ale był w tym pewien spokój, umiar, i właśnie o to chodziło.
Także spokój, kontemplacja, ale i pogoda ducha była w Sonacie G-dur D 894 Schuberta, chyba rzeczywiście najpogodniejszej w jego twórczości – pianista mówi, że chyba najbardziej ją lubi, i że jest w niej wiele tańców – walce, laendlery, polki. Wypełniła całą drugą część koncertu, a potem zaczęło się szaleństwo bisów, których jednak już nie zapowiadał. Najpierw uczęstował nas Chopinem – mazurkami op. 24 nr 2 i op. 17 nr 4 (tu też uderzała wielka mądrość w dyskretnym wydobywaniu smaczków harmonicznych i rytmicznych), potem było Impromptu Ges-dur Schuberta op. 90 nr 3, w którym wśród wielkiej łagodności były momenty głębokiego niepokoju (jakoś wyjątkowo wyraźnie je tym razem poczułam), po nim niespodzianie pogodna I część Koncertu włoskiego Bacha, powrót do Chopina – delikatny Nokturn Fis-dur, a na koniec żarcik – Wesoły wieśniak z Albumu dla młodzieży Schumanna.
Wspaniały był to wieczór – godne ukoronowanie sezonu. Tylko gorzka jest refleksja, że nie wiadomo, czy i kiedy pianista do nas wróci. Wiadomo przecież, jakie ma poglądy. Bojkotuje Orbana, bojkotuje Trumpa, do nas też przez ostatnią dekadę nie przyjeżdżał. A ostatnio u nas była chwila oddechu, ale jest obawa, że niedługo się skończy…
Komentarze
Jakaż to była odmiana po kabotyństwie dyrektora Urbańskiego… gracja, klasa, brak jakiejkolwiek nadmiarowej ekspresji, wyłącznie uniżona służba wobec najważniejszej bohaterki tego wieczoru: muzyki. A jednocześnie jest sir Andras panem tej muzyki, klawiatura jest mu całkowicie posłuszna i pod jego palcami wszystko wydaje się bardzo proste. Jego gra jest delikatna, z pięknymi pianami, forte nigdy nie jest w niej forsowane, a i tak brzmi donośnie, gdy trzeba. Mam takie poczucie, że był to mądry, głęboko humanistyczny, ale też czarowny występ. Zaiste, wspaniały wieczór.
Na dodatek sir Andras był zachwycony atmosferą podczas koncertu. Jutro gra recital w Wiedniu, ale jak powiedział – tam nie ma takiej publiczności jak tu.
Może więc jeszcze przyjedzie?
Bardzo to było zabawne – myśmy patrzyli, czy już schodzi po schodkach w dół za kulisy i kończy koncert, on po tych schodkach nie schodził, żeby mieć wygodniej do kolejnego wyjścia na ukłony (lub na bisy), więc to trochę było takie przeciąganie liny. Ten Schumann był już takim puszczeniem oka na koniec.
Nie wiem, jak to się stało, że mieszkając w Londynie, nigdy nie trafiłam na recital Sir Andrasa. Na swoje usprawiedliwienie mam chyba tylko fakt, że bilety na (częste) koncerty w Wigmore Hall znikały niemal od razu po rozpoczęciu sprzedaży.
Tym bardziej czekałam na wczorajszy koncert – bilet miałam od października. Trzy godziny minęły niepostrzeżenie – do wszystkiego, co już PK i przedmówcy napisali, dodałabym jeszcze niezwykłą lekkość wykonań; lekkość, która nie kłóci się, rzecz jasna, z pogłębionym zrozumieniem i czuciem utworu, a wręcz ją wzmacnia. Po prostu jakoś tak organicznie słuchało się kolejnych punktów programu – a to byli wyłącznie najwięksi kompozytorzy, kawał historii muzyki. Zauroczył mnie zwłaszcza ten Bach na początek i Chopinowskie bisy: dawno takich mądrych mazurków nie słyszałam. Schubert też był wyjątkowym doświadczeniem – i to zarówno sonata, jak i bis (zgadzam się z PK, że w tym drugim wyraźnie słyszalny był niepokój).
Ten sam organiczny charakter mają chyba wypowiedzi Sir Andrasa na tematy związane z życiem publicznym. Gesty polityczne są (czy mogą być) obciążone mnóstwem pułapek (patos, pisana algorytmem emocjonalność, która z mediów społecznościowych coraz częściej przenosi się do zwykłego życia). Ale ilekroć natknę się na polityczną wypowiedź naszego wczorajszego gościa, uderza mnie, że jej naturalność, instynktowność, poczucie, że inaczej nie można.
Mam nadzieję, że Sir Andras jeszcze nas odwiedzi – niedługo. Jego słowa o wyjątkowej atmosferze wczoraj – wspaniałe, choć nie zaskakujące. Też to czułam, chyba wszyscy obecni obchodzili wczoraj święto – swoje prywatne, i wszyscy razem.
Piękniej być nie mogło. Wielki artysta, pianofilska uczta!
Nie wszyscy może wiedzą, ale wizyty Andrása Schiffa w Warszawie sięgają jeszcze połowy lat 70., kiedy zagrał w salce tzw. ośrodka węgierskiego – dla nielicznej (siłą rzeczy) publiczności. Relata refero – niestety – bo słuchanie klasyki ograniczało się u mnie w tamtych czasach do klasyki jazzu 🙂
Jak to miło więc, że wczoraj ten cudowny artysta został aż tak gorąco przyjęty (z euforią zarezerwowaną dotąd chyba tylko dla Sokołowa). Jak widać, szóstka bisów też bynajmniej nie musi pozostawać wyróżnikiem tego ostatniego. Choć żeby się o tym przekonać, potrzebna jest jeszcze wyrobiona publiczność. Wczoraj dopisała 🙂
Symptomatyczne również, że opinie po tym występie są tak zgodne – pianista, który łączy, nie dzieli?
Kocham sir Andrása także za repertuar, który nie mógł być wczoraj bardziej z mojej bajki. Za to, kim jest jako muzyk i jako człowiek.
Dobry wieczór, ta informacja pewnie już do wielu dotarła, ale na wszelki wypadek: recital Marthy Argerich na festiwalu w Dusznikach został odwołany. Wystąpią za to Kate Liu i Eric Lu.
Rzeczywiście, na stronie Dusznik już jest ta zmiana, choć nie uwzględniają jej jeszcze plany jej występów na stronach DG i Warnera. Wrześniowy NFM też tam wciąż wisi. Miejmy nadzieję, że to nie sprawy zdrowotne, choć… Przyzwyczailiśmy się, że jest niezniszczalna, ale przecież właśnie ukończyła 84 lata…
W Dusznikach to nie miał być zresztą recital, tylko duet z Babayanem.
Co do BWV 992, to uroczo zagrało w tym pamiętnym filmie 🙂 Co ciekawe, to była inwencja oscarowego Jamesa Ivory’ego, w książce Acimana bohater transkrybuje i przerabia „Siedem słów” Haydna, ale to pewnie byłoby trudne do efektownego pokazania w filmowej scence:
https://www.youtube.com/watch?v=bpPKlWYS1N8
@Amma
Jak jesteś z Londynu to jeszcze Schiff będzie na Promsach, 23 sierpnia.
BWV 1080 razem z Schaghajeghem Nosratim.
Są resztki biletów jeszcze.
@mtl: dzięki! 🙂
Zmarł Alfred Brendel.
https://www.youtube.com/watch?v=NEQyOOaPeXg
Jedna uwaga do utworów granych na bis – to był Nokturn Fis-dur op. 15 nr 2, a nie Impromptu. 🙂
😥
Ja pożegnam go tym: https://www.youtube.com/watch?v=24DugWBRkYg
Na YT dużo jest nagrań z jego kursów czy odczytów. Jeszcze kilka lat temu dojechał z nimi parę razy na Krzyżowa Music.
Wielka klasa…
@ Jakób
Oczywiście.
@ p
Tak, pięknie to zagrało w tym filmie i było to o wiele lepszym pomysłem niż Siedem słów Haydna, bo ten „ukochany brat” też był nie bez kozery 😉