Koniec i początek

Zakończenie sezonu w Filharmonii Narodowej było zarazem inauguracją artystyczną Krzysztofa Urbańskiego jako dyrektora muzycznego. Od dziś również na stronie FN wisi już program na następny sezon.

Nie pisałam o tym wcześniej, bo miałam embargo, ale we środę odbyło się spotkanie dyrektora Urbańskiego z najwierniejszymi abonamentowiczami oraz krytykami muzycznymi. Posadzono nas na estradzie, na miejscach orkiestry i chóru (ja oczywiście usiadłam w chórze), dyrygent stał na swoim podium, a przerywniki muzyczne w wykonaniu zespołu dętych blaszanych, chóru i perkusji odbywały się na widowni, na parterze i na I balkonie. Nie było dyrektorki-elektki, bo stanowisko obejmuje dopiero od jesieni; był kończący swoją kadencję Wojciech Nowak oraz kluczowa od lat postać, jeśli chodzi o kwestie impresaryjne – Michał Sikora.

Krzysztof Urbański opowiadał głównie o swoich koncertach, których poprowadzi w najbliższym sezonie osiem. Christoph König pozostaje na stanowisku pierwszego gościnnego dyrygenta i stanie za pulpitem trzy razy. Z gościnnych większych nazwisk przed orkiestrą FN staną: Vasily Petrenko, Trevor Pinnock, Ingo Metzmacher czy Leonard Slatkin. Usłyszeliśmy o koncertach otwarcia i zamknięcia przyszłego sezonu, na których dyrektor umieścił utwory, które mają dla niego szczególne znaczenie i łączą się w jego pamięci z naszą estradą z czasów, gdy był tu asystentem: Carmina burana na początek i Święto wiosny na koniec. Wspomniał też o solistach, z którymi wystąpi: na otwarciu będzie to „wspaniały muzyk i mój przyjaciel” – Jan Lisiecki (I Koncert Brahmsa), na zamknięciu inny przyjaciel – Garrick Ohlsson (IV Symfonia „Koncertująca” Szymanowskiego). Wspomniał też o Sol Gabetcie, która zagra Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego, i o Nemanji Raduloviciu, z którym „czuje chemię” i wykonają wspólnie Koncert Czajkowskiego (muzyka rosyjska wraca w tym sezonie jeszcze bardziej). Z wielkich nazwisk wymienił jeszcze Sokolova.

Tu można było trochę się rozczarować, bo w końcu nihil novi, Sokolov jest tu co roku, Radulović był dopiero co, Jasia Lisieckiego też wciąż tu słyszymy. Ale jednak nie jest tak źle. Zadowoleni będą wielbiciele PA – będzie miał w maju recital (Brahms, czyli mniej więcej to samo co w sierpniu tego roku, ale myślę, że nie szkodzi). Z pianistów jeszcze m.in. Maria João Pires w duecie z Marc-André Hamelinem, Kate Liu, Cédric Thibergien, Boris Giltburg, Lucas Debargue, David Fray. Ze skrzypków – Vadim Gluzman, Bartłomiej Nizioł, Jakub Jakowicz czy dawno niewidziana tutaj Leila Josefowicz. Z wiolonczelistów po raz pierwszy Anastasia Kobekina.

Wielkim rozczarowaniem jest kompletne niemal wygumkowanie muzyki dawnej. Zlikwidowany został cykl Po prostu Filharmonia, w którym mogliśmy słuchać wielu nietuzinkowych artystów, sprowadzanych przez Anetę Nowak we współpracy z Cezarym Zychem. Tylko dwukrotny występ Il Pomo d’Oro (w grudniu z Emelyanchevem, w lutym z Francesco Cortim i Orlińskim w scenicznym wykonaniu Giulio Cesare Haendla) i jeszcze recital Orlińskiego z Bielem w baroku angielskim, i jeszcze jeden koncert orkiestry Kore w ramach przywróconych koncertów czwartkowych, jeszcze jeden występ Tomasza Rittera – i to wszystko. Ktoś tu chyba bardzo tej muzyki nie lubi.

Muzyka współczesna – też brak, z polskiej tylko Lutosławski, Penderecki i Górecki (to już zresztą nie współczesność, tylko klasyka), tylko paru zagranicznych, kompletnie nieznanych tu kompozytorów, w tym zamówienie kompozytorskie dla Guillaume’a Connessona (muzyka trochę w typie filmowej), jakby polscy twórcy nie istnieli. Rozumiem, że uznano, że współczesność „załatwia” Warszawska Jesień. Baroku i w ogóle HIP już nic nie załatwia, może trochę Chopieje, ale w ograniczonym zakresie. Za to będzie trochę fajnego XX wieku, od Martinů czy niewykonywanej wcześniej na tej estradzie III Symfonii Wajnberga po Ligetiego. Nie jest więc tak, że nie ma czego słuchać, ale część gustów nie zostanie zaspokojona.

A jak dzisiejsza IX Symfonia Beethovena? Bardzo szybko; gdyby nie przerwa między II a III częścią na wejście chóru i solistów, byłoby to zapewne jedno z najkrótszych wykonań w historii. Na scenie przewałka: po lewej II skrzypce, po prawej I skrzypce, po lewej puzony, po prawej waltornie. Ale dyrygentowi się nie myliło. Dyrygował jak zawsze z pamięci. W pierwszej części i w finale było momentami ratuj się kto może, także jeśli chodzi o śpiewaków (za to chór bez pudła). Scherzo – z powtórzeniem drugiej połowy pierwszej części; trio wbrew zapisowi powoli; nie było powtórzenia tria i części skrajnej, tylko od razu zakończenie. Wolna część też szybka (ale akurat jej to zrobiło nieźle). W sumie: koncepcja widoczna, choć nie do końca z powodzeniem przeprowadzona. Ale może takie pobudzające dyrygowanie trochę rozrusza tę orkiestrę. Widać było, że muzycy się starali, choć ciężko było. Na razie jest miesiąc miodowy. Z każdym szefem tak było na początku; ważne, co dalej. Zobaczymy.

Reklama