Trzy różne światy

Wczoraj nie udałam się ani na AżTak Festiwal, ani na Warsaw Summer Jazz Days, z powodu upału. Dziś dotarłam na WSJD i jestem zadowolona.

Na początek solowy występ dała Joanna Duda. To artystka osobna, mająca swój świat; najlepiej więc, gdy albo gra sama, albo szefuje zespołowi. Tym razem uprzedziła, że choć będzie nawiązywać do swojej solowej płyty KEEN sprzed kilku lat, to będzie to totalna improwizacja i sama nie wie, ile ze swego występu poświęci grze na fortepianie, a ile elektronice. Rzeczywiście łączyła jedno z drugim, ukazując jakieś tajemnicze krajobrazy, czasem może uderzające jednostajnością i powtarzalnością – jak niektóre krajobrazy właśnie – czasem zaskakujące. Nie wszystkim się to podobało, kolega nawet stwierdził, że to powinno być raczej na Warszawskiej Jesieni – bo ja wiem, zapewne mogłoby być, ale i tu moim zdaniem miało swoje miejsce. Mnie wciągnęło.

The Messthetics & James Brandon Lewis już próbując w przerwie podkręcali nagłośnienie do granic możliwości – Mariusz Adamiak zapowiadając ich skomentował, że chcieli, żeby brzmiało „rockowo”. Ale dotyczyło to tylko nagłośnienia, bo w gruncie rzeczy było to granie jak najbardziej jazzowe, a z rocka były wzięte tylko decybele. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą stopperów do uszu, zmęczyłam się tym. Ale ludziom się podobało.

Ale ostatni występ był bez pudła. Stanley Clarke ma dziś 74 lata, a w zespole N 4Ever grają z nim młodzi muzycy i każdy z nich miał pole do popisu, ale to on jest zdecydowanym liderem, jego bas wciąż brzmi pięknie i intensywnie, a wirtuozeria jest wciąż wybitna. Oczywiście można było poczuć się nostalgicznie, bo stylem wciąż nawiązuje wraz z zespołem do pamiętnego Return to Forever (z którym zresztą kiedyś był na tym festiwalu): funky z odcieniem latynoskim. W pierwszym z utworów solówkę miał pianista Beka Gochiashvili – świetny, choć Chick to to nie jest. Właściwie wszyscy byli nieprzeciętni: saksofonista Emilio Modeste, gitarzysta Colin Cook i genialny perkusista Jeremiah Collier, ale rządził Clarke i był w tym ujmujący. Wszyscy wysłali nam mnóstwo dobrej energii; sala szalała, a Mariusz Adamiak zapowiedział, że być może zespół wróci za dwa lata.

Reklama