Sikorski nie wyklucza koalicji z Mentzenem

Gwiazdy gasną w naszej polityce. Nigdy nie miałem zaufania w polityczne zdolności Szymona Hołowni. Jego rozmowy z Kaczyńskim mnie bulwersują, ale nie zaskakują. Półtora roku temu brylował w Sejmie, dziś jest najsłabszym pod względem wpływu i poparcia społecznego ogniwem w koalicji demokratycznej. Ale uważam, że zatrzyma się na krawędzi i nie weźmie na siebie i swoje słabnące ugrupowanie odpowiedzialności za upadek koalicji demokratycznej.

Na tyle wyczucia politycznego już go stać: poza koalicją nie ma dla niego przyszłości. Może wdawać się w jakąś grę z Tuskiem o utrzymanie funkcji marszałka, ale wbrew pozorom, jakie chce stworzyć tymi nocnymi konszachtami z pisowcami, jest teraz w defensywie. Musi się bronić przed ciężkimi zarzutami o nielojalność. Robi to na dodatek nieprzekonująco.

Miał swoje pięć minut w roli marszałka Sejmu, bo wykorzystał umiejętności telewizyjnego wodzireja. To było jego wiano, gdy z konferansjera przedzierzgnął się – lub został przedzierzgnięty – w polityka symetrystę. Leżało to w interesie ówczesnych dysydentów w KO. Żaden z nich nie był tak rozpoznawalny jak Hołownia. Żaden nie pisał pokupnych książek religijnych dla młodego, odchodzącego z Kościoła pokolenia. Żaden nie miał cyklicznej audycji na ten temat w komercyjnej telewizji. I tak zbudował swą rozpoznawalność.

Ukoronowaniem niedługiej przecież kariery politycznej jest urząd marszałka Sejmu. Objął go z mocy umowy koalicyjnej i dzięki wejściu ze swymi ludźmi do koalicji i do rządu Tuska. Przyłapany na gorącym uczynku – a może skutecznie wrobiony przez Bielana – idzie w zaparte w swoim stylu. Niestety, urok świeżości się wyczerpał. Bon moty i cięte żarty Hołowni przestają działać, bo czas polityczny po wyborach prezydenckich nie jest zabawny. Koalicja powinna wyegzekwować umowę: marszałka Hołownię powinien zastąpić marszałek Czarzasty.

Ale przedtem Hołownia ma zaprzysiąc prezydenta elekta. Uważam, że powinien z tym zaczekać, aż będzie znany prawdziwy ostateczny wynik elekta i Trzaskowskiego. Jest prawie miesiąc na liczenie głosów. To kwestia racji stanu. Prezydentem Polski nigdy, a w szczególności dzisiaj, nie powinien być człowiek, co do którego nie ma pewności, że rzeczywiście wygrał wybory.

Nocne spotkanie Hołowni wydaje mi się udaną prowokacją Bielana. Osłabił dodatkowo pozycję marszałka w obozie rządzącym i jego elektoracie. Wysłał ostrzeżenie do Tuska: Hołownia jest gotów na wszystko.

Kaczyński przeszedł do ofensywy po domniemanej wygranej Nawrockiego. Jej elementem są bojówki Bąkiewicza na granicy zachodniej. Też prowokacja mająca pokazać niezdolność rządu Tuska do jej skutecznej ochrony. Prowokacja niemająca poparcia w faktach, o czym mówią mieszkańcy tamtejszych terenów, ale elektorat PiS i skrajnej prawicy na granicy wschodniej chętnie w prowokację uwierzy. I o to chodzi. Migranci to dziś stały element gry politycznej między nową prawicą a demokratami nie tylko w Polsce. Tak będzie do wyborów u nas w 2027 r.

Ta prowokacja jest też pokazem siły obozu Kaczyńskiego. Nie wstydzi się wzywać na pomoc faszystów, bo wie, że demokraci sobie z tym szantażem nie radzą. Tylko mniejszość chce walczyć z faszyzmem metodą oko za oko, większość oczekuje stosowania prawa, a nie przemocy. Stosowanie prawa nie robi jednak takiego wrażenia jak pałowanie.

Jeszcze inni przyjmują filozofię z czasów dojścia do władzy nazizmu i faszyzmu włoskiego: nie będzie tak źle, jest nas więcej, mamy lepsze wykształcenie i przygotowanie do rządzenia, prędzej czy później brunatna fala opadnie. Z takim nastawieniem trudno uspokoić zaniepokojenie w elektoracie demokratycznym. Niektórzy naprawdę boją się faszyzmu i o to chodzi Kaczyńskiemu mobilizującemu bojówki Bąkiewicza.

Nie widzę jednak alternatywy: Tusk powinien pozostać premierem do końca kadencji, chyba że sam zdecyduje inaczej, w co wątpię. Jego dymisja byłaby manną z nieba dla prawicy: skapitulował! Moment powołania nowego szefa rządu opozycja wykorzystałaby do jego obalenia.

Kto po stronie demokratycznej widziałby w roli premiera R. Sikorskiego, niech pomedytuje nad słowami ministra w „Newsweeku” (nr 23): „W polityce nic nie jest raz na zawsze. Wszystko zależy więc od kierunku ewolucji Konfederacji. Sławomir Mentzen odżegnuje się już od piątki Mentzena. Mam nadzieję, że dojrzewa jako polityk. Nie wykluczam więc takiej koalicji w przyszłości, jeśli oczywiście Konfederacja i jej lider będą ewoluować w dobrym kierunku”.

Sikorski nie wyklucza koalicji z Mentzenem! Czy mógł spekulować na ten bardzo poważny politycznie i etycznie temat wyłącznie na własny rachunek? W polityce europejskiej widzimy te same ruchy: Manfred Weber, lider centroprawicowej frakcji EPL/EPL w Parlamencie Europejskim (należy do niej PO/KO), też „nie wyklucza” współpracy w konkretnych sprawach z twardą prawicą. Lider hiszpańskiej Partii Ludowej (ta sama frakcja w ParlEur) „nie wyklucza” współpracy z twardą prawicą z Vox, zaprzyjaźnioną z Orbánem, Kaczyńskim i Meloni. Tylko w Niemczech wciąż partie demokratyczne chcą kordonu sanitarnego dla AfD, a hasło jej delegalizacji raczej nie ma szans. Bo póki Niemcy są państwem prawa, to działania na rympał, nawet w słusznej sprawie, raczej nie rozwiążą problemu.

Tusk mierzy się dziś nie tylko z tymi wyzwaniami, ale też z trudnościami we własnej koalicji. Jest atakowany ze wszystkich stron, jakby rzeczywiście był wrogiem publicznym nr 1. Ten klimat absurdu buduje opozycja, to oczywiste, ale też część koalicji i jej elektoratu. Tak jakby nie widzieli, że upadek rządu Tuska przekreśli wszelkie plany jego mniejszych koalicjantów. PiS nie szanuje „przystawek”, więc „zdrajcy” czy „transferowcy” sami skazują się na śmierć polityczną. U Kaczyńskiego odegrają rolę „Murzyna”, u demokratów zarobią na infamię.

Reklama