Skok na ustrój

Nie lekceważę mów liderów politycznych. Niektórzy mówią, co myślą. Dotyczy to też sobotniego przemówienia Kaczyńskiego na siódmym zjeździe partii w Przysusze. Wiemy, jaki ma plan: zdobyć 40+ proc. poparcia w następnych wyborach parlamentarnych, zlikwidować ustrój opisany w obecnej konstytucji, zastąpić go systemem kontrolowanym przez PiS.

Ten system Kaczyński nazywa demokratycznym, suwerennym i praworządnym państwem wolności. Co te terminy oznaczają w praktyce, widzieliśmy przez osiem lat rządów „zjednoczonej prawicy” i dwie kadencje prezydenta Dudy.

Demokrację, praworządność i wolności obywatelskie opisane w konstytucji Kaczyński interpretuje antykonstytucyjnie i antywolnościowo, a suwerenność – antyunijnie i antyniemiecko. Orwellizm tak wszedł mu w krew i tak definiuje pisowską propagandę, że niektórzy już nawet tego nie zauważają. Wepchnąć nasze demokratyczne państwo prawa do grobu i przebić je osiką – to plan Kaczyńskiego.

By zrealizować ten skok na ustrój, PiS potrzebuje większości konstytucyjnej, stąd apel o mobilizację partii i elektoratu w następnych wyborach. Kaczyński zaznaczył jednak – ogólnikowo i bez wymieniania nazwy – że nie wyklucza współpracy z Konfederacją w tym celu. Ani podjęcia próby obalenia rządu Tuska jeszcze w tej kadencji, choć nastawiał partię raczej na wybory w przepisanym terminie. Nie mówił już o „rządzie technicznym”. Zapewnił, że jakby co, to ma już rząd gotowy. Nie wymienił po nazwisku Tuska, ale pamiętamy, jak jeszcze w marcu groził mu i jego ludziom rozliczeniem i więzieniem, gdy PiS wróci do władzy.

Z grubsza mamy więc jasność: w końcu będzie Budapeszt w Warszawie. Nie ten mera Karacsony’ego, węgierskiego Trzaskowskiego, ale ten Orbána, Fideszu i węgierskiego odpowiednika naszej skrajnej prawicy, ruchu Nasza Ojczyzna (jak i u nas – nacjonaliści wolą się nazywać patriotami).

Różnie ten model nazywają politolodzy – często „nieliberalną demokracją” – ale dziś, w epoce populistycznego trumpizmu w USA i jego mutacji w Unii Europejskiej, to już za łagodne. Chodzi o nacjonalistyczny autorytaryzm. W przypadku Polski – o skrojone na dzisiejsze potrzeby, skrajnie prawicowe katolickie państwo narodu polskiego. Biskupów do Przysuchy PiS nie zaprosił, ale z pewnością podeprze się nimi, jeśli wróci do władzy. A wielu z nich wsparcia mu nie odmówi.

Czy plan się uda? Na razie władzę wciąż sprawuje koalicja 15 października. Jej liderzy powinni przedyskutować w swoim gronie przemówienie Kaczyńskiego i wyciągnąć wnioski: Kaczyński chce ją odsunąć od władzy i nie będzie brał jeńców. Hołownia i PSL nie są mu potrzebni. A tym mniej Lewica ani nawet Zandberg, bo wszystkie te formacje są słabe samodzielnie, a silniejsze tylko w koalicji z KO.

Kaczyńskiemu potrzebna jest współpraca lub życzliwa neutralność skrajnej prawicy. W interesie rządu Tuska leży utrudnianie tego antydemokratycznego zbliżenia PiS z Konfederacją. Trzeba przypominać społeczeństwu antypisowską linię Mentzena i wyciągać go z orbity PiS, z czym poradziłby sobie minister Sikorski.

Teraz ważnym testem okaże się kwestia zaprzysiężenia Nawrockiego. Liderzy koalicji, włącznie z Tuskiem, przyjęli linię państwowców: skoro nie ma dowodów na sfałszowanie całych wyborów, idziemy trybem konstytucyjnym. Tylko że w elektoracie demokratycznym narasta nie tylko zniechęcenie i rozczarowanie, ale też frustracja i gniew. Profesor Zoll proponuje wyjście z tej napiętej sytuacji. Nie na ulicę, tylko zagraniem konstytucyjno-parlamentarnym.

Pozwoliłoby ono marszałkowi Hołowni na pewien czas – po powtórnym uchwaleniu ustawy „incydentalnej”, zawieszeniu się Zgromadzenia Narodowego oraz po wygaśnięciu mandatu Dudy i przed objęciem urzędu przez Nawrockiego – pełnić obowiązki prezydenta i podpisać ustawy sanujące wymiar sprawiedliwości. To jednak nie eliminuje ryzyka, że wtedy na ulice wyjdzie prawica. Kosiniak-Kamysz już pomysł Zolla odrzucił. Wygląda na to, że sytuacja jest bez konsensualnego wyjścia, a po miecz Damoklesa Tusk nie sięgnie.

Reklama