Sokołow

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Inna jakość na festiwalu. Wcześniej były koncerty lepsze i gorsze, ciekawe i mniej ciekawe (te, trzeba przyznać, w mniejszości). Ale to było prawdziwe wydarzenie, nieporównywalne z tym, co było dotąd.

Grigorij Sokołow. Porównywanie jego sztuki z wykonawstwem Richtera to już banał, ale jest coś w aurze wokół tych koncertów zbliżonego. Nawet nie tylko to, że Sokołow lubi przyciemnione światło, jak Richter w swym ostatnim okresie (niezapomniane koncerty w Filharmonii Narodowej i w początkach Studia Koncertowego Polskiego Radia, jeszcze nie noszącego imienia Lutosławskiego), czy pewne upodobania repertuarowe, ale przede wszystkim atmosfera absolutnej wolności i prawdy. Sokołow, tak jak Richter, jest w stanie zagrać wszystko i wykorzystuje te umiejętności do wykreowania absolutnie indywidualnej wizji. I oczywiście można się z tą wizją nie zgadzać, może nawet budzić pewien protest (w przypadku Richtera ja się nie przekonałam nigdy do Bacha), ale zawsze robi wrażenie.

I ten stosunek do fortepianu, namiętny po prostu. Sokołow jest niemal autystyczny, zachowuje się, jakby publiczności w ogóle nie widział, wchodzi na scenę nie patrząc na boki, tylko na fortepian, to jest jego cel, do którego dąży, kłania się pobieżnie parę razy, siada i natychmiast rzuca się na klawiaturę. Jakby nie był w stanie długo bez niej egzystować. Potem wstaje, znów kłania się od niechcenia i szybko idzie za kulisy z dziwnym gestem zakładania lewej ręki do tyłu, po to, by szybko wrócić i znowu zmierzać do klawiatury.

A jak już za nią siada, to wszystko mu się wybacza. Nawet zmiany tekstu, które nierzadko stosuje (w Preludiach Chopina np. w e-moll, Fis-durAs dur), pewną nonszalancję czasem, nawet usterki, jeśli się zdarzają, a zdarzyło się ich trochę, ale co z tego. Licentia poetica.

W pierwszej części dwie sonaty Mozarta, obie w tonacji F-dur (KV 280 i KV 332; ta druga lepiej znana, sama ją grałam w szkole), zagrane bez przerwy. Cóż za przyjemność – ten dźwięk (na instrumencie bodaj tym samym, który niedługo wcześniej maltretował Pogorelich), głęboki, jakby gęsty, aksamitnie miękki, kocio sprężysty. Ta różnorodność kontaktu z klawiaturą, tyle barw, odcieni… Mozart bynajmniej nie wysubtelniony i wyciszony, jak czasem się go grywa, ale i z naciskiem, kiedy trzeba, ale jednak ogólne wrażenie subtelności, podejście improwizatora (dodawane ozdobniki i warianty), czysta poezja. Ale czuło się, że ta część koncertu jest tylko przygrywką.

No i rzeczywiście. W Preludiach Chopina Sokołow ukazał ogromny diapazon emocji i dynamiki. Wędrował pomiędzy skrajnościami, ale operując niezliczoną ilością stopni pośrednich. Zmiany w tekście muzycznym dotyczyły nie tylko nut, ale przede wszystkim dynamiki. Zaskakujące były to operacje zwłaszcza w preludiach, w których się tego raczej nie spodziewamy, np. w pogodnym zwykle Preludium B-dur nagły dramatyczny wybuch w środkowej frazie, tam, gdzie tonacja się zmienia. I odwrotnie, tam, gdzie wszyscy pianiści zwykle rąbią i pędzą, jak w Preludiach b-moll, f-moll, g-moll, są nagłe wyciszenia, ostre kontrasty. Preludium e-moll w jego wykonaniu nikt nie nazwałby drugim „deszczowym”, tak jest rozkołysane dynamicznie. A co do Preludium Des-dur, które 60jerzy skojarzył z Le GibetGaspard de la Nuit, ja bym do takiego skojarzenia się nie odniosła o tyle, że wisielec Ravela porusza się regularnie, ale z pauzami, natomiast tutaj najbardziej wstrząsa nieubłagana regularność uderzanych powtarzanych nut.

Wrzucę tu teraz Preludia z YouTube, ale sprzed jakiegoś czasu, więc niektóre szczegóły interpretacji nieco zmienił. W pięciu częściach: tu, tu, tu, tutu (wspomniane zaskakujące Preludium B-dur na początku piątego odcinka).

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Prezydent nie wszystkich Polaków

Pojawił się znikąd i trafił na szczyt. To będzie zapewne najbardziej konfrontacyjna prezydentura ze wszystkich dotychczasowych, której skutkiem może być paraliż państwa. Tylko czy Karol Nawrocki faktycznie jest mocarzem, na jakiego pozuje?

Rafał Kalukin

Sokołow uraczył nas aż sześcioma bisami, w połowie były to miniatury Skriabina, ponadto zagrał ten Mazurek Chopina, Marsz barbarzyńców Rameau z Les Indes galantes, i na koniec Bacha-Busoniego preludium chorałowe Ich ruf’ zu dir, Herr Jesu Christ. Publiczność nie chciała go wypuścić, a i on się przed graniem nie wzbraniał…

Jeszcze bis ode mnie: mała anegdotka, która świadczy o poczuciu humoru pianisty. Opowiadała mi ją moja dawna paryska znajoma Jola Skura, ta, która stworzyła firmę Opus 111 (a później się jej pozbyła; nie mam pojęcia, co się dziś z nią dzieje). W swoim apartamencie nieraz przenocowywała nagrywających dla niej artystów, w tym i Sokołowa. Jest w tym domu maluteńka winda, przerobiona chyba z gospodarczej, do której mieszczą się góra dwie osoby, a Sokołow ze swoją pokaźną tuszą z trudem mieści się sam. „A jak do tej windy wchodzą kobieta i mężczyzna, to potem mają dziecko” – powiedział kiedyś 😉

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj
Reklama