Raj z Marthą i z Ravelem
Nie wiedziałam, czego dotyczyło motto tego koncertu: „wiecznie kwitnące”. Okazało się, że powinno być: „wiecznie kwitnący” Martha Argerich i Charles Dutoit (prywatnie jej były mąż).
Nie jest elegancko wypominać komuś wiek, ale to naprawdę imponujące, że Dutoit, lat 89, i Argerich, lat 84, z Orchestre Philharmonique de Monte Carlo wyruszają w tournee (przed nimi jeszcze Słowenia, Saloniki i Bukareszt) i dają występy o tak wysokim poziomie. Przy okazji czczą Rok Ravela – szkoda może, że Martha nie grała we Wrocławiu Koncertu G-dur (zagra go w Salonikach i Bukareszcie; podobno później ma też powrócić do III Koncertu Prokofiewa). Ale już kiedyś tu mówiliśmy, że mogłaby zagrać choćby samą gamę C-dur i byłoby to fascynujące. A I Koncert Beethovena, choć też w C-dur, to przecież o wiele więcej niż jedna gama. Słyszało się go w jej wykonaniu wiele razy, ale za każdym razem jest inaczej. Tak było i teraz: inne akcenciki, inne rubata, bawiła się po prostu nimi, czasem żartobliwie, czasem z czułością, a finał to już był żywioł rytmu. Bisowała dwa razy (Dutoit wręcz zaprowadził ją z powrotem do fortepianu): ulubioną Sonatą d-moll K 141 Scarlattiego (wydaje mi się, że było o włosek wolniej niż tutaj) oraz na wyciszenie Sarabandą z II Partity c-moll Bacha.
O ile już słuchając Marthy można było wznieść się parę centymetrów nad ziemią, to muzyka Ravela, której słuchaliśmy poza jej występem, jest sama w sobie muzyką prosto z raju – ale takiego całkowicie ziemskiego. Pawana dla zmarłej infantki zagrana na wstępie to tęsknota za dawnym, utraconym rajem, powiedzmy – historycznym. Valses nobles et sentimentales to ulotne nastroje pomiędzy melancholią, błogością i wyrafinowaną żartobliwością, ale Dafnis i Chloe to wręcz obraz raju, „Grecji marzeń”, jak ją określał kompozytor. Parę miesięcy temu w Filharmonii Narodowej pod batutą Yana Pascala Torteliera słuchaliśmy całej muzyki baletowej, więc II Suita, dość krótka, przyniosła drobny niedosyt, ale za to takiego świtu i ptaszków śpiewających dawno nie słyszałam. Orkiestra z Monte Carlo nie jest może z pierwszego szeregu, ale gra bardzo porządnie (choć partnerując pianistce nie zawsze nadążała). Pięknie brzmiały wszystkie rodzaje fletów i obój, niosące pastoralne nastroje, oraz zadziorny klarnet Es w temacie finału. Dołączył chór NFM, choć nie zawsze w suitach z Dafnisa występuje, ale potrzebny był akcent wokalny, bo w końcu to wciąż Wratislavia Cantans (choć nie nosi już podtytułu Festiwal Oratoryjno-Kantatowy). I jeszcze jeden utwór Ravela na bis – Le jardin féerique, ostatnia część Ma mère l’Oye. Prawdziwie rajski ogród.