Od Jacky’ego do Jacka

Żeby było ciekawiej, obaj są Chińczykami, tyle że Jacky urodził się i mieszka w Wielkiej Brytanii (uczy się u Dmitria Alexeeva), a Jack urodził się w Chinach, a teraz jest w Juilliard (m.in u Emanuela Axa).

Obaj też grali wszystkie 24 preludia z op. 28. Jacky grał pierwszy, Jack – ostatni. A w ogóle, tak jak w poprzednim etapie pisałam o górnej strefie stanów średnich, to teraz już można mówić o dobrych i bardzo dobrych. W kolejnym etapie już pewnie sami bardzo dobrzy zostaną…

Po kolei więc. Jacky Zhang (tak naprawdę ma na imię tak jak Bruce – Xiaoyu) zaczął od dwóch Polonezów z op. 26 – cis-moll i es-moll. Oba są dramatyczne, pobrzmiewają jeszcze przegranym powstaniem listopadowym. Jacky wydobył ten dramat czując każdą frazę – taki właśnie ma styl, który mimo bardzo młodego wieku (17) znamionuje muzyczną dojrzałość. Tak też było w Preludiach, które poprowadziły nas kolejno w wiele ulotnych światów. Pod koniec może już czuło się drobne zmęczenie (konkursowe granie rano to tortura), ale finał był znów olśniewający.

Piotr Alexewicz zaraz potem zaserwował nam po raz kolejny cały op. 28 – zresztą jak 4 lata temu. Jakże w innym stylu to zagrał niż Jacky! Przemyślanym, spokojniejszym, intelektualnym; po prostu elegancko, ale i temperamentu nie brakło. Tak było również w Polonezie As-dur, statecznym i dostojnym, choć nie pozbawionym ognia.

Z kolei Jonas Aumiller przedstawił program bardziej zróżnicowany formalnie, dobierając pięknie utwory tonacjami. Wyszedł od melancholijnego Preludium cis-moll op. 45 (granym barwą wręcz aksamitną), stąd bezpośrednio do świetnego Poloneza fis-moll; od Preludium Fis-dur rozpoczął obowiązkowe sześć z op. 28, zakończył na f-moll, co pasowało do łagodnego, z lekka nostalgicznego Walca As-dur op. 64 nr 3, który okazał się przejściem do Fantazji f-moll, wieńczącej tę wędrówkę.

Po przerwie (której prawie nie było, bo programy się przedłużyły) byliśmy świadkiem prawdziwego wydarzenia. Yanyan Bao to po prostu, jak wcześniej powiedziałam, zjawisko. O ile w I etapie pokazała swoją bardziej melancholijną stronę (fascynujące dla mnie było, że nawet środkową część Walca As-dur op. 42 zagrała w niemal żałobnym nastroju), to tym razem pokazała szerszą paletę barw udowadniając, że ma również temperament. Sześć preludiów (zafascynowało mnie zwłaszcza es-moll, a potem wspaniałe Des-dur i b-moll), Polonezy op. 26, Walc a-moll i wreszcie piękna Ballada f-moll – to wszystko do zapamiętania.

Zaskoczył na plus Kai-Min Chang, który w I etapie mnie nie zachwycił. Teraz może też nie było w jego grze tyle poezji co u poprzedników, ale była porządna, kulturalna, no i program zawierał prawdziwą ciekawostkę – Sonatę c-moll op. 4. To utwór jeszcze warszawski, studencki, w którym 18-letni Chopin eksperymentował, np. pisząc wolną część na 5. Chang zagrał go świetnie, a przed nami jeszcze parę wykonań tej kompozycji.

Po południu najlepsze było na początek i koniec. Najpierw Kevin Chen. Po sześciu preludiach i bardzo dobrym Polonezie As-dur (choć „pociąg” z części środkowej był szybki prawie jak pendolino) zagrał komplet Etiud op. 10. Trochę mam z tym problem, choć oczywiście podziwiam olśniewającą technikę, ale dla mnie w takich etiudach jak C-dur, cis-moll, F-dur, Ges-dur (czy wspomniana pod poprzednim wpisem Rewolucyjna, nazwana przez Kalinę „przewrotem pałacowym”), było za mało muzyki, utwory przelatywały jak smugi, ani się człowiek obejrzał. A między nimi liryczne przystanki, w których pianista pokazywał, że i na to go stać – w E-dur czy es-moll. No, sama nie wiem – trochę za dużo było tu chęci popisu.

Dwóch kolejnych panów o nazwisku Chen – Xuehong i Zixi – trochę mniej mnie zainteresowali, choć poziomu nie można im odmówić. Yubo Deng pokazał trochę więcej; na koniec zagrał przebój Bruce’a Liu – Wariacje op. 2, ale mimo że wykazał się nie gorszą techniką, to brakowało wdzięku, jaki ma zwycięzca poprzedniego konkursu.

Wreszcie wielki finał i wielki Yang (Jack) Gao – dwumetrowy chyba, z ogromnymi rękami, którymi potrafi wydobyć nie tylko mocne, ale też ogromnie subtelne brzmienia. Jego pełny cykl Preludiów op. 28 był jeszcze inny od poprzednich: z bardzo ciekawą grą planami jak w C-dur czy D-dur, z niezwykłym liryzmem w preludiach takich jak e-moll czy Des-dur, z ogromną pasją jak w gis-moll czy b-moll. To było pasjonujące i nic dziwnego, że zerwały się oklaski; pianista się ukłonił, ale miał jeszcze do zagrania Poloneza As-dur. Było w nim już słychać zmęczenie (w końcu była już gdzieś 21:30), ale wywołał entuzjazm.

Jutro dalsze atrakcje.

Reklama