Rząd podjął decyzję o likwidacji „godziny czarnkowej”, ale to nie koniec problemów

Próby zlikwidowania „godziny czarnkowej” pokazują, że w szkolnictwie nie ma prostych spraw. Nowacka podchodziła do tego problemu jak pies do jeża. Trwało to półtora roku. Teraz stosowny projekt zmian zaakceptował rząd. Decyzję tę musi jeszcze przegłosować Sejm. Potem wszystko z rękach prezydenta. Zatem likwidacja owej godziny jest wciąż pisana palcem na wodzie.

Przemysław Czarnek wprowadził w roku 2022 do obowiązków nauczycieli godzinę dostępności, czyli konsultacji dla rodziców i uczniów. Nauczyciele apelowali do Barbary Nowackiej o zniesienie tego obowiązku, gdyż polegał on głównie na „pierdzeniu w stołek” w wyznaczonym czasie. Nauczyciel to nie lekarz, żeby przychodzić do niego w godzinie przyjęć. Najczęściej okazywało się, że w godzinie dostępności nikt nie miał żadnych spraw, natomiast w innym czasie mnóstwo.

Od lat kolejni ministrowie próbują podnieść nauczycielom pensum. Większość belfrów ma 18-godzinne, nieliczni większe, np. bibliotekarze. Taka zmiana jest jednak trudna do przeprowadzenia, gdyż wymaga zbadania, ile faktycznie pracują nauczyciele. Na pewno inne są obowiązki nauczyciela przedmiotu maturalnego, szczególnie gdy prowadzi kilka klas maturalnych, a inne nauczyciela przedmiotu, z którego nie zdaje się egzaminu. Jeśli ktoś twierdzi, że polonista pracuje 18 godzin w tygodniu (tyle prowadzi lekcji), to chyba upadł na głowę. 

Zamiast jednak dostosować pensum do faktycznego obciążenia obowiązkami, ministrowie próbowali podrzucić dodatkowe godziny wszystkim nauczycielom po równo. W 2009 były „godziny karciane” (wprowadzone Katarzynę Hall ), teraz mamy „godziny czarnkowe” Podrzucanie nauczycielom dodatkowych godzin budzi uzasadniony sprzeciw. Należy to zrobić z głową, czyli odpowiednio do faktycznych obowiązków nauczycieli, albo wcale. Okazuje się jednak, że spieprzyć system każdy minister potrafi, natomiast naprawić żaden. Czekamy na decyzję Sejmu, a potem na podpis prezydenta (szczegóły tutaj).

Reklama