Przegrana, ale nie klęska

Różnicą niecałych 400 tys. głosów – w tym ok. 250 tys. wcześniejszych wyborców lewicy – wybory prezydenckie wygrała „decyzja” Jarosława Kaczyńskiego. Polityczna historia Polski nie skończyła się jednak 1 czerwca. Zaczął się jej nowy rozdział. Prawica pisowska i konfederacka zyskała wiatr w żagle, lecz władzę wykonawczą sprawuje wciąż rząd Donalda Tuska.

Mamy na tapecie dwa oświadczenia: lidera opozycji Kaczyńskiego i szefa rządu. Kaczyński zasugerował dymisję rządu demokratycznego i zastąpienie go „rządem technicznym”. To zupełnie nierealne. Tusk zapowiedział zgłoszenie wniosku o wotum zaufania dla swego rządu. Nie pierwszy raz w historii próbuje w ten sposób skonsolidować rząd i koalicję. To normalne posunięcie w obliczu kryzysu.

Najbliższe dni pokażą, czy Tuskowi uda się zapanować nad sytuacją, czyli nad kryzysem wynikającym z przegranej Trzaskowskiego. Tusk zapewnił, że rząd ma plan awaryjny na kohabitację z Nawrockim. Wniosek o wotum zaufania to jego element. Premier słusznie unikał tonu konfrontacyjnego. Wolno mu mniej niż opozycji, bo rządzi i odpowiada za państwo.

Nie może dopuścić do rozpadu koalicji rządzącej. Musi ją skonsolidować i odnowić tak, by nie tylko dotrwała do końca kadencji, ale wypracowała kapitał na wygranie wyborów parlamentarnych za dwa lata. Elementem tego planu będzie prędzej czy później rekonstrukcja rządu oraz renegocjacja umowy koalicyjnej, ale nie dymisja Tuska. Byłaby przecież odebrana jako kapitulacja, a Tusk wyraźnie nie jest w nastroju kapitulacyjnym.

Jesteśmy w środku nowej, powyborczej dynamiki politycznej. Sukces Nawrockiego jest częściowo także zasługą jego sztabu i samego kandydata. Porażka Trzaskowskiego wynika przede wszystkim z polaryzacji naszego społeczeństwa, na którą postawił obóz Kaczyńskiego. Efektem tej polaryzacji jest przesunięcie się większości głosującego elektoratu na prawo. Niewielkiej większości, lecz jak się okazało dostatecznie dużej, by wygrał Nawrocki. Tak wygląda sytuacja dzisiaj, ale za rok czy dwa lata może być całkiem inna.

Najwyższy urząd obejmie człowiek jeszcze bardziej niż jego poprzednik nieprzygotowany do tej funkcji, bez doświadczenia państwowego i z bulwersującymi plamami w życiorysie. Będzie ciągnął ten bagaż i potykał się o niego. Nawrocki wygrał 1 proc. głosów. Trudno więc mówić o klęsce Trzaskowskiego, należy mówić o przegranej. Antyczna mądrość mówi, by nie wstępować dwa razy do tej samej rzeki. KO uznała drogą wewnętrznych wyborów w swych szeregach, by dać Trzaskowskiemu drugą szansę.

Sprawność sztabowców Nawrockiego, którzy przekształcili wybory w plebiscyt nad rządem Tuska, w czym pomogła im część lewicy, błędy taktyczne i strategiczne sztabu Trzaskowskiego, ingerencja Trumpa i jego ludzi w polskie wybory – to wszystko miało znaczenie, ale ostatecznie zdecydowało odrzucenie przez elektorat prawicowy faktów i kontrowersji dotyczących drogi życiowej Nawrockiego oraz zignorowanie oczywistych negatywnych konsekwencji jego prezydentury w polityce polskiej i międzynarodowej.

Polaryzacja na tym właśnie polega, że likwiduje debatę publiczną. Jej miejsce zajmuje „teologia polityczna”, która odrzuca demokratyczny dialog i kompromis. Przeciwnik staje się wrogiem, wcieleniem zła, obcym, którego należy nie tylko pokonać, ale unicestwić. Nawrocki cytujący biblijne psalmy wpisał się w nią idealnie jako wódz prowadzący pisowskie siły dobra do ostatecznego starcia z Tuskowymi szwadronami śmierci. Po pierwszych stu dniach prezydentury Nawrockiego nikt o tej retoryce nie będzie pamiętał. Jego wyborcy ocenią Nawrockiego pod tym samym kątem co rząd Tuska: sprawczości.

Wygrana Nawrockiego wzmocni antyunijną i antyukraińską skrajną prawicę w Europie, uderzy w przywódcze ambicje Polski pod rządami demokratycznej koalicji Tuska. W polityce krajowej zamiast stabilizacji, jaką dałaby współpraca prezydenta z rządem, oczekiwać należy prób destabilizacji na każdym ważnym polu. Kaczyński wybrał Nawrockiego nie po to, by polską politykę uspokoić w obliczu zewnętrznych i wewnętrznych zagrożeń, ale po to, by ją jeszcze bardziej rozhuśtać – tak aby na fali prawicowo-nacjonalistycznego wzmożenia powrócić do władzy.

Ta część lewicy, która przerzuciła na Nawrockiego swoje głosy, być może zrozumie swój historyczny błąd prowadzący do jej anihilacji, ale będzie już za późno. Pięć lat Nawrockiego po dziesięciu latach Dudy nie zlikwiduje „duopolu”, tylko go umocni. Jedyna różnica polega na tym, że dziś PiS staje się polską ekspozyturą trumpizmu z wszystkimi tego konsekwencjami w naszej polityce wewnętrznej i zagranicznej. Na szczęście 10 mln wyborców Trzaskowskiego i reprezentujące ich ugrupowania demokratyczne mają wciąż siły i środki, by tej ofensywie wrogów demokracji pokrzyżować plany.