Trzeba było wystawić jednego kandydata obozu demokratycznego

W ramach demokratycznego bicia się w piersi po przegranej Trzaskowskiego pada tyle zarzutów, formułuje się tyle krytyk, że właściwie człowiek się zastanawia, jak to możliwe, że kandydat KO zgarnął ponad 10 mln głosów i przegrał 1 proc. z Nawrockim. 1 proc. – niespełna 400 tys. głosów zabrakło Trzaskowskiemu do wygranej!

A i to staje się dziś problematyczne, bo pojawiły się zastrzeżenia co do prawidłowości oficjalnego wyniku wyborów. Chodzi o informacje dotyczące protokołów z niektórych komisji wyborczych, gdzie głosy oddane na Trzaskowskiego przypisano Nawrockiemu, i o blisko 190 tys. głosów nieważnych, które odrzucono z powodu postawienia dwu zamiast jednego „iksa”. Dopisać drugi iks do prawidłowo wypełnionej karty wyborczej i ją tym samym unieważnić: czy to jest możliwe? Bo jeśli tak, to mamy problem. W pierwszej turze głosów nieważnych było 85 tys., w drugiej ponad dwa razy więcej.

Nie twierdzę, że wynik końcowy jest zmanipulowany, ale przy tak niewielkiej różnicy między głosami oddanymi na Trzaskowskiego i Nawrockiego każdy głos się liczył i warto by mieć pewność, że wybory były całkowicie uczciwe. Obóz Kaczyńskiego w takiej sytuacji już by krzyczał, że wybory zostały Nawrockiemu ukradzione.

Tak czy inaczej, zarzuty i krytyki pod adresem sztabu i kampanii Trzaskowskiego schodzą dla mnie na plan dalszy. Po kilku dniach dyskusji o jego przegranej w mediach starych i nowych dochodzę do wniosku, że główne przyczyny porażki Trzaskowskiego były inne. Grzechem pierworodnym było wystawienie aż trojga kandydatów z ramienia koalicji demokratycznej.

Powinien być od początku jeden: Rafał Trzaskowski. Ataki Hołowni i Biejat na Trzaskowskiego dezorientowały lub demobilizowały część elektoratu demokratycznego. Choć w drugiej turze zdecydowana większość tych, którzy głosowali w pierwszej na Hołownię i Biejat, oddało głosy na Trzaskowskiego, to prawie 25 proc. tej „kohorty” przerzuciło je na Nawrockiego. Aż 16,2 proc. wyborców Zandberga zrobiło to samo, wspierając człowieka, który gardzi wartościami lewicy. Bezwzględna liczba głosów oddanych przez tę część lewicowego i hołownianego elektoratu mogłaby przyczynić się do wygranej Trzaskowskiego, a tak przyczyniły się do wygranej Nawrockiego.

Tym samym wzmocniły „duopol”, który lewica i skrajna prawica uważają za patologię naszego systemu politycznego. Ci zandbergiści z mentzenistami umocnili de facto pisowski filar. Nie pierwszy raz radykalna retorycznie i marginalna politycznie lewica sprzymierza się w walce z liberalnym i konserwatywnym centrum, centrolewicą i centroprawicą. Skutek może być tylko jeden: dominacja strumpiałego pisowskiego populizmu nacjonalkatolickiego. Nawrocki staje się dziś jego sztucznie uśmiechniętą twarzą.

Dysydentom na lewicy to widać nie przeszkadza, bo dla nich liczy się to, że wali w rząd Tuska, nim jeszcze wprowadził się do prezydenckiego pałacu. Uważają go za większe zło niż powrót do władzy obozu Kaczyńskiego. Zadziwiające to dla mnie, że nie widzą lub ignorują destrukcyjne skutki takiego scenariusza dla lewicy i polskiej demokracji.

I jeszcze uwagi techniczne. Przebieg i skutek kilkumiesięcznej kampanii pokazały moim zdaniem rosnącą dysfunkcjonalność formuły wyborów prezydenta RP. Osławione debaty w Końskich są jednym z przykładów. W erze soszjalów wybory wygrywa się w internecie, a nie na placykach. Trzynaścioro kandydatów – w tym większość prawicowa i antyliberalna – to raz śmieszna, raz straszna kakofonia. Trzeba podwyższyć próg rejestracji i weryfikować listy poparcia.

Kiedyś, gdy opadną toksyczne pyły zatruwające naszą politykę od dziesięcioleci, trzeba wrócić do dyskusji, czy nie należałoby zrewidować formuły prezydenckiego głosowania powszechnego. Niekoniecznie wracając do II RP, gdzie prezydenta wybierał parlament. Są inne opcje: np. zgromadzenie posłów, senatorów, samorządowców i przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego. Na razie to gruszki na wierzbie, ale historia nie stoi w miejscu. Po prawicowo-nacjonalistycznej smucie wahadło historii wychyli się znowu w stronę polityki racjonalnej. Demokracja, jak każdy twór ludzki, zużywa się, ale to ona ma największy potencjał samoodnowy.