Tak, przeliczyć wszystkie głosy. To racja stanu

Po raz pierwszy od 4 czerwca 1989 r. zastanawiam się, czy pójdę na wybory parlamentarne w 2027. Głosowałem we wszystkich, które odbyły się w Polsce od czasu zmiany ustroju z „demokracji socjalistycznej” na parlamentarną. W PRL w żadnych, bo to nie były wybory, tylko ustawki.

Czemu się zastanawiam? Z tego samego powodu co wszyscy, którzy żądają wyjaśnienia „anomalii” w minionych wyborach prezydenckich. Bez tego wyjaśnienia nie będziemy mieli pewności, kto te wybory wygrał. A żeby iść na wybory, musimy wiedzieć, że będą uczciwe. Dotąd żyliśmy w przeświadczeniu, że są. Teraz tej pewności nie mamy.

Nie chodzi o to, że wygrała je ponoć „decyzja” Kaczyńskiego. Gdyby wygrał kandydat KO, a pojawiły się takie wątpliwości jak obecnie, też oczekiwałbym ich wyjaśnienia. Wyjaśnienie leży też w interesie prezydenta elekta. A przede wszystkim w interesie naszego demokratycznego państwa prawa. Nierozstrzygnięta jasno i przekonująco kwestia prawdziwości wyniku wyborów będzie uwierała jak kamyk w bucie. Pozwoli przy każdym kroku następcy Dudy na kwestionowanie jego słów i decyzji.

Ogłoszone 16 czerwca sprawozdanie Państwowej Komisji Wyborczej z wyborów kończy się zaskakującymi wnioskami. Że „w trakcie głosowania – w szczególności podczas ponownego głosowania [czyli w II turze] – miały miejsce incydenty mogące mieć wpływ na wynik głosowania” oraz że w związku z dostrzeżonymi nieprawidłowościami „protesty wyborcze oraz rozstrzygnięcie w przedmiocie ważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej powinny być dokonywane przez taki skład Sądu Najwyższego, którego status – zarówno instytucjonalny, jak i osobowy – nie budzi żadnych wątpliwości co do zgodności z Konstytucją oraz standardami międzynarodowymi”, toteż „czynności te powinny być wykonywane przez Sąd Najwyższy działający w składzie Izby, której status prawny nie budzi jakichkolwiek wątpliwości oraz z udziałem sędziów powołanych w sposób zgodny z Konstytucją i międzynarodowymi standardami niezależności sądownictwa”.

Czytam to tak, że PKW otwarła furtkę do ponownego przeliczenia głosów oddanych w drugiej turze i do powierzenia decyzji o uznaniu ważności wyborów innemu gremium sędziowskiemu niż złożona wyłącznie z neosędziów izba Ziobry. Taka była intencja zgłoszonego przez Hołownię projektu ustawy „incydentalnej”, którą odrzucił odchodzący z urzędu Duda. Przypomnę też, że izba Ziobry już zaczęła rozpatrywać protesty wyborcze, a przewodniczący PKW już wręczył Nawrockiemu zaświadczenie o wygranej. Machina legalizacyjna poszła w ruch. Niemniej sprawozdanie PKW potwierdza ze swej strony, że mamy problem. Nie tylko prawny, ale i polityczny. Bo ta kwestia to także racja stanu. Troska o wizerunek państwa i o tysiące zaniepokojonych obywateli, wyborców. A czasu niewiele: do 6 sierpnia, kiedy Nawrocki ma zostać zaprzysiężony i objąć urząd.

Ponowne przeliczenie głosów demokracji nie szkodzi. Zdarza się w państwach demokratycznych typu zachodniego, włącznie z USA. Oczywiście przeliczenia wszystkich oddanych w drugiej turze, a nie tylko kilkunastu komisjach obwodowych.

Nie spodziewam się jednak, by Sąd Najwyższy kierowany przez panią Manowską i z rzecznikiem, sympatyzującymi z obozem Kaczyńskiego, posunął się do tego. Kaczyński ma czelność wytykać Tuskowi, że nie potrafi „z godnością” przyjąć wyniku wyborów. Mimo że akurat Tusk zachowuje się w sprawie „anomalii” ostrożnie. Za bardzo ostrożnie, moim zdaniem. Przeliczenie głosów nie oznacza przecież przekreślenia wygranej Nawrockiego. Oznacza, że demokracja potrafi się bronić przed Mateckimi.

Reklama