Co nagle, to po diable

Niech się marszałek Hołownia nie spieszy z zaprzysiężeniem Nawrockiego na prezydenta RP, bo mu to historia zapamięta, jeśli okaże się, że jednak wybory były „skręcone” (copyright Andrzej Duda). Niech się spieszy powoli, aż poznamy całą prawdę i tylko prawdę o tym, co się działo w komisjach wyborczych podczas drugiej tury.

To nie obóz demokratyczny pierwszy sięgnął po hasło fałszerstw wyborczych w walce politycznej. Uczynił to w 2014 r. Kaczyński. Długo przed Trumpem i podobnie kłamliwie oraz w tym samym celu: podważenia niekorzystnego, w tym przypadku dla PiS, wyniku wyborów. Wówczas chodziło o polskie wybory samorządowe.

Teraz, gdy ogłoszony przez PKW wynik wyborów prezydenckich jest dla PiS korzystny, odrzuca żądania przeliczenia głosów oddanych na Trzaskowskiego i Nawrockiego w drugiej turze. Protesty wyborcze nie żądają unieważnienia wyborów, tylko wyjaśnienia, czy „nieprawidłowości” dotyczą kilkunastu czy może kilku lub kilkunastu tysięcy komisji wyborczych. Kaczyński nazywa bajką wymyśloną przez szajkę Tuska. A jeśli to nie „bajka”?

Klasyczne pytanie: w czyim interesie leżałoby skuteczne zorganizowanie i przeprowadzenie masowej akcji przypisywania wyników Trzaskowskiego Nawrockiemu i nielegalnego unieważnienia prawidłowo oddanych głosów, jest pytaniem retorycznym. Dowodem, że Nawrocki wygrał uczciwie, może być w obecnej napiętej sytuacji politycznej ponowne przeliczenie głosów.

Pisowskiemu elektowi i jego mocodawcom powinno na tym zależeć, by składał ślubowanie i obejmował najwyższy urząd wolny od zarzutów, że nie wyjaśniono należycie „nieprawidłowości”. Że nie jest „nielegalem”. Nawrocki jest to winien 10 mln wyborców, którzy oddali głos na Trzaskowskiego. Na razie unosi się honorem, że nie będzie udowadniał, że nie ma garbu.

Ciekawe, skąd więc plotki, że nie chce, by szefem jego kancelarii był Czarnek, nadzorca pisowskiego „ruchu kontroli wyborów”? Być może obawia się, że jeśli Czarnkowi prokuratura przedstawi zarzuty dotyczące „nieprawidłowości”, to temat tym bardziej nie zniknie z mediów i debaty publicznej, na co dziś liczy wraz z Szefernakerem.

Nikogo z wątpiących, że Nawrocki wygrał uczciwie, nie przekona zatwierdzenie ważności wyniku drugiej tury przez utworzoną przez Ziobrę Izbę Kontroli Nadzwyczajnej przy Sądzie Najwyższym. Powstanie pytanie, czy takie orzeczenie powinno być opublikowane w „Dzienniku Ustaw”. Legalność tej izby jest tyle samo warta co legalność przejętego przez PiS trybunału konstytucyjnego, którego orzeczeń obecny rząd nie publikuje.

Rozwiązaniem krojącego się tu kryzysu byłaby „reasumpcja” weta założonego przez Dudę przeciwko „ustawie incydentalnej” zgłoszonej przez Hołownię. W oczach wielu prawników i obywateli tylko zatwierdzenie przez gremium sędziów SN, którzy nie są „neosędziami” z łaski Ziobry i Dudy, kończyłoby sprawę.

Prawica lubi powtarzać, że przecież gdy ta sama ziobrowska izba zatwierdziła wynik wyborów parlamentarnych w 2023 r., to obóz demokratyczny nie wytykał jej pochodzenia z pisowskiego zaciągu. Tyle że wtedy naprawdę była to formalność, a teraz w sprawie drugiej tury są naprawdę poważne wątpliwości. Im prawica pisowska je bardziej lekceważy, tym większe jest wrażenie, że czegoś się boi. Im więcej przemocowych pogróżek ze strony PiS, tym większa powinna być determinacja po stronie demokratycznej, by szantażom nie ulegać. Niech PiS stanie w prawdzie, będzie po sprawie.

Oczywiście nie stanie, tak samo jak prezydent Duda nie wycofa swego weta. Mają w tym poparcie nawet socjalistycznej lewicy Zandberga, grzmiącego z sejmowej trybuny o „szurskich teoriach spiskowych” wśród tuskowców. Rozumiem, że Zandberg chce utrzymać swoje poparcie nieustannymi atakami na Tuska, które emocjonalnie zaczynają przypominać pisowskie i skrajnie prawicowe obsesje na punkcie obecnego premiera.

Zandberg usiłuje kapitalizować swój progres w minionych wyborach. Walczy o to samo co Hołownia: by nie spaść ponownie pod próg za dwa lata. A przecież tu chodzi o coś więcej niż windowanie w górę swojego ugrupowania metodą atakowania Tuska, który ani Zandbergowi, ani Hołowni nie zagraża politycznie tak bardzo, jak im zagraża twarda prawica. Chodzi o konsolidację sił demokratycznych przed wyborami za dwa lata, które mogą przynieść całkowity przechył państwa i polityki na skrajne, „alt-rightowe” prawo. Czy się to podoba, czy nie, bez przywództwa Tuska i KO w koalicji ten czarny scenariusz ma szanse.

Mantra „wszystko, tylko nie Tusk” przełożyła się w Razem na slogan „wszystko, tylko nie Trzaskowski”. Razem mówi tym samym językiem co Hołownia i Mentzen: 1 czerwca 2025 r. skończył się w Polsce „duopol”. Temu terminowi nadaje się antyliberalne, pejoratywne znaczenie.

Symetrystom chodzi w istocie o kwestionowanie układu sił na scenie politycznej, który ukształtował się w minionych dwu dekadach na mocy decyzji wyborców: centroprawicowa z domieszką socjoliberalizmu KO i populistyczna katoprawica PiS. Jeśli obóz Kaczyńskiego wygra wybory w 2027 r., to wtedy znienawidzony przez symterystów „duopol” zostanie zastąpiony przez monopol PiS. Taki będzie koniec marzeń Zandberga.

Reklama